Rozszerzanie diety niemowlaka

Obiadki gotowane czy słoiczki? Przecierane jabłuszko, czy gotowy deserek jabłkowy? Te dylematy rozpalają dyskusje nie tylko na forach internetowych dla mam, ale dzielą – do awantur włącznie – wielopokoleniowe rodziny. Co dawać dziecku jeść, gdy mleko już nie wystarcza?

Moje dziecko czwarty miesiąc kończyło pod koniec grudnia. Pod choinką, oprócz kolorowej zabawki, na synka czekał zestaw smakołyków: słoiczki obiadowe (dynia-ziemniaczek), deserki (marchewka, jabłuszko) i soczki owocowe (jabłko, jabłko-winogrona). Wszystko „dozwolone” po czwartym miesiącu. Od tego momentu ze sklepu zawsze wracałam z jakimś słoiczkiem, choćby w szafce stała ich cała bateria. – Zobacz, co pysznego ci kupiłam – pokazywałam smakołyk dziecku, które (przysięgam!!) otwierało łapczywie „dzioba”. Mój synek uwielbiał gotowe dania i deserki – i była to absolutna podstawa jego jadłospisu. I szczerze mówią, dopiero po drugich urodzinach zaczął jeść na obiady coś innego, niż dania ze słoiczków.

Moja mama nie mogła tego zrozumieć: - Dlaczego nie gotujesz mu sama zupek czy mięsa? Takie same pytania zadają codziennie tysiące babć współczesnych maluchów, których mamy idą ze „słoiczkowym duchem czasu”. Dlaczego wybrałam gotowe dania?

Po pierwsze, wbrew szeptanemu antymarketingowi przeciwników karmienia dzieci gotowymi daniami, jestem w 100 procentach przekonana, że są one zdrowsze dla dziecka niż dania robione w domu, ale z kupowanych w sklepie produktów: warzyw i mięsa. Sprawdziłam w dwóch instytucjach, certyfikujących żywność dla dzieci – jej producenci muszą spełnić bardzo rygorystyczne normy, w produktach nie ma nawozów sztucznych, dania są przygotowywane bez konserwantów. To duży plus. Zresztą – wystarczy posłuchać, co zalecają pediatrzy dzieciom, u których są stwierdzone skłonności do alergii – jedzenie „słoiczkowe” jest mniej chemiczne, więc – zdrowsze.

Po drugie, zależało mi na oszczędności czasu. Przygotowywanie papek dla dziecka jest dość pracochłonne. I nigdy nie ma gwarancji, że mały smakosz akurat tego dnia pochłonie porcję ziemniaczków ze szpinakiem. Słoik wystarczy podgrzać. Połowę porcji, żeby w przypadku braku apetytu nie musieć wyrzucać całej zawartości (otwarte słoiki można przechowywać 24 godziny, pod warunkiem że zawartość nie była podgrzana). Słoiczki można wszędzie ze sobą zabrać, to też duży plus.

Oczywiście, minusem opcji słoiczkowej są pieniądze. Kupując słoiki obiadowe i deserki musimy przeznaczyć tylko na te dwa posiłki ok. 10-12 pln dziennie, w zależności od rodzaju dań i miejscu robienia zakupów. Do tego soki, mleko modyfikowane, inne dziecięce smakołyki i na samo jedzenie można wydać miesięcznie 400-500 pln. Sporo!

Dlatego niektóre mamy decydują się na wersję mieszaną. Obiadki na co dzień kupują same, słoiki traktując jak wyjście awaryjne (np. na wyjazd wakacyjny czy weekendowy wypad za miasto). Rezygnują z kupowania owocowych przecierów, same przygotowując smaczne papki. To nie jest złe rozwiązanie (w końcu na jedzeniu przygotowanym przez mamy wyrosły całe pokolenia zdrowych Polaków), warto jednak pamiętać o kilku podstawowych zasadach.

Po pierwsze, mięsa i warzyw z których przygotowujemy jedzenie dla dziecka nie kupujemy – pod żadnym pozorem – w hipermarketach. Również sklep osiedlowy nie jest dobrym rozwiązaniem. Idealnym – biorąc pod uwagę ceny żywności w sklepach ekologicznych – byłby własny „zaprzyjaźniony” dostawca, któremu możemy ufać. Dziecko nie je dużo – kupując mięso królika czy kurczaka ze sprawdzonego źródła, można podzielić go na naprawdę niewielkie porcje i zamrozić. To znacznie lepsze rozwiązanie, niż kupowanie świeżego mięsa w tradycyjnym handlu.

Dlaczego warto unikać przypadkowych półproduktów, z których przyrządzamy dania dla dzieci? Znajdują się w nich składniki chemiczne – stosowane na etapie hodowli i/lub przygotowania do sprzedaży. Chemia nie pozostaje oczywiście bez wpływu na zdrowie osób dorosłych, ale w przypadku małych dzieci jej oddziaływanie jest zwielokrotnione. Związki chemiczne również te zawarte w jedzeniu, według różnych badań, są bodaj najpoważniejszym czynnikiem leżącym u źródeł coraz bardziej powszechnych alergii. Chemia to alergen, a alergia to nie tylko przewlekłe kłopoty ze skórą, z żołądkiem, ale również słabsza odporność immunologiczna i zwiększone ryzyko zapadania na choroby, choćby dolnych dróg oddechowych a w konsekwencji – astmę.


Anna Kozłowska

Kreator strony - przetestuj